Hunter Fest 2004

Hunter Fest 2004, 07.08.2004, Szczytno
Hunter Fest 2004, plakat
Pierwsza edycja festiwalu i już na starcie czołówka polskiego rocka.

Naprawdę godne to podziwu. Nie sposób więc było się nie wybrać. Nasz autobus na dworzec w Szczytnie zajechał przed południem. Przy wejściu przywitał nas tłum oczekujących. Zatem już wiadomo, że mamy obsuwe czasową. Już na miejscu zdziwienie robi niewielka ilość stoisk z jedzeniem oraz jeszcze mniejsza ilość toalet (w stosunku to przewidzianej liczy ludzi).

Kiedy byliśmy już na terenie festiwalu na scenie grał zespół Blinxxxer. Od razu rzucił się w oczy gitarzysta z białym explorerem, wyglądający z daleka jak Hetfiled za swych młodzieńczych lat. Muzyka zresztą też bliska wszesnej Metalliki. Koncert krótki w zasadzie nawet nie dający szans na przekonanie się do tych dźwięków.

Startuje Nikt. Od początku nie potrafię się pozbyć jednego porównania - do zespołu Flapjack. W sumie mogło się nawet podobać, choć powiedzmy sobie od razu, że o jakiejkolwiek oryginalności nie ma tu mowy.


Zanim usłyszałem pierwsze dźwięki Moskwy cieszyłem się na myśl o ich koncercie. Z chwilą odegrania pierwszych nut i każdą następną sekundą szala przeważała na korzyść rozczarowania. Może ja jednak nie rozumie punk rocka? Może zbyt wielkie moje oczekiwania, kiedy jednak przypomnę sobie koncert Dezertera na Przystanku Woodstock to mimo wszystko stwierdzam, że można się czepiać. Zespół Moskwa powrócił na scenę, a ma się wrażenie jakby debiutowali na niej. Ten koncert zamiast wywoływać wypieki na twarzy, męczył.

Hedfirst miał ułatwione zadanie. Śledzę ich ostatnie poczynania. A to koncert przed Testament, a to przed Soulfly. Byłem ciekaw z czym się je ten Hedfirst. Uderzyli mocno i topornie. Wpływ Maxa Cavalery i jego twórczości słyszalny. W skwarze słońca trochę to męczyło. Ludzie jednak bawili się doskonale. Jedno jest pewne, zespół mocno pracuje na swoją pozycję. I to się im chwali.

Czas na złapanie oddechu. Pozornie. Miało być hard rock'n'rollowo. Na scenie montuje się Harlem. To co ten zespół pokazał na scenie to w skrócie można by nazwać kpiną. To ma być zespół, który otwierał w czerwcu koncert Deep Purple? Ciekawe kto do tego dopuścił. Po zespole z takim stażem (10 lat) wydawać by się mogło, że zaprezentuje się od co najmniej dobrej strony technicznej. A tak nie to, że kompozycje brzmiały wręcz prymitywnie, to na deser dostaliśmy jakąś pełną żenady improwizację z przedstawieniem składu. Czy chodziło o solowe prezentacje? Czy też było to tylko wydłużenie swojego marnego koncertu do granic czasowych jakie przyznano grupie. I jeszcze ta gadka o ciężkim kawałku chleba jakim jest zawód muzyka, panowie proponuję przysiąść w końcu i zastanowić się nad tym chlebem. Nie męczcie nas i siebie skoro wasze poty i tak nie przynoszą żadnego rezultatu.

Kolejny na scenie pojawił się Zalef. Nie wiem czy muzycy Harlem byli jeszcze gdzieś w okolicach sceny, bo jeśli nie, to wielka szkoda. Mogliby wiele się nauczyć od młodych muzyków wspierających Krzysztofa Zalewskiego. Dobre brzmienie, nie zły warsztat techniczny i tylko szkoda, że w odgrywanych kompozycjach brak jakiegoś magnesu, który naprawdę wywoływałby moshing u słuchających.

Przy dźwiękach wydobywających się z głośników obserwowaliśmy krążących już pod sceną muzyków Acid Drinkers. Pojawili się panowie z Huntera (przy okazji doszło do kolejnego spotkania z Simonem), przemknął również Mauser z grupy Vader. Koncert Zalefa przed Acid Drinkers o czym wspominał ze sceny co najmiej ze dwa razy, uświadomił mu i słuchaczom, że na role supportu dla Kwasożłopów raczej nie ma co liczyć.

Słońce kuliło się ku zachodowi kiedy ze sceny ruszył Joker. Acid Drinkers, wielki nieobecny tegorocznego Przystanku Woodstock. Występ oparty w dużej mierze na płytach Infernal Connection oraz ostatniej Rock Is Not Enough, przeplatany co jakiś czas a to High Proof Cosmic Milk, a to Pump The Plastic Heart, Proud Mary, czy jedno z zaskoczeń tego dnia Wild Thing. I niespodzianka na koniec. Spodziewałem się Acidofilii, a dostałem Ride The Lightning z repertuaru Metalliki. Zostałem wgnieciony w ziemię! Świetny koncert i nie tylko ja byłem tego zdania. Niestety kiedy zespół się pożegnał i zszedł ze sceny nie dane było już mu powrócić na nią, pomimo okrzyków sporej części widowni. Jest to o tyle smutne iż kolejny na liście zespół Hey bisował nie małym repertuarem. Jeśli chodzi o podstawową część koncertu Kasii Nosowkiej i jej kompanów to wypadło to równie fajnie jak tydzień wcześniej w Kostrzynie. Widać zespół Hey poniżej pewnego pułapu nie schodzi. Nie udała się tylko końcówka. Na słowa kiedy zgaśnie światło pozostało ono niewzruszone. Szkoda, bo efekt na Przystanku był naprawdę świetny.

Przyszedł czas na gospodarza festiwalu Hunter. Z tego co dane mi było usłyszeć z odległości dzielącej scenę z rollbarem zespół zmienił set listę w stosunku do tej z Przystanku Woodstock 2004. Mimo iż jednak występ w Kostrzynie o wiele bardziej przypadł mi do gustu to muszę stwierdzić iż ten występ również miał kilka bardzo mocnych punktów, że wspomnieć tu tylko o jak zwykle świetnie odegranym So... Gdzieś tak właśnie od tego momentu koncert obserwowałem już gasząc pragnienie wystanym w półtoragodzinnej kolejce piwem. Skoro już o tym mowa. To niestety trzeba tu nadmienić jedną smutną rzecz.

Pierwsza edycja festiwalu nie obyła się bowiem bez wpadek organizacyjnych, które miały miejsce przede wszystkim jeśli chodzi o zaplecze gastronomiczne. Już po koncercie Acid Drinkers ze stoisk znikły wszelkie napoje bezalkoholowe. Zatem jedynym czymś do picia było piwo, którego dostanie i tak wymagało nie tylko poświęcenia czasu, ale sporej cierpliwości. W tym miejscu należałoby pozdrowić miejscowych, przypadkowych, którzy omijając główne wejście, nagle licznie zapełnili teren festiwalu. I nie to, że nie zapłacili za wejście, to jeszcze nie za bardzo wiedzieli co to kolejka. Uwaga tyczy się też co poniektórych młodych fanów rocka. To był minus, o którym nie przypadkowo wspomniałem w tym miejscu. Kiedy dobiegł końca koncert Huntera, swoją drogą poparty bardzo dobrą grą świateł, zrobiło się przez chwilę luźniej pod sceną. Fakt ten skrupulatnie wykorzystaliśmy. Przy samych barierkach odśpiewaliśmy Baranka i wszystkie następne utwory głównej gwiazdy Hunter Festu - zespołu Kult. Nie wiem jak zespół do tej pory prezentował się na scenie, bo koncert w Szczytnie był moim, że się tak wyrażę pierwszym razem, ale najbliższa mi osoba bawiąca się obok mnie powiedziała, że koncert był świetny. I dla mnie również takowy był. Czy miałem oczekiwania? W zasadzie nie, bo repertuar Kultu jest tak obszerny, a zarazem równy, że każdy dźwięk płynący z głośników przyjmowałem z nieskrywaną radością. Zabawa przednia od początku do końca. A koniec był niestety znów brutalny, bo bisów podobnie jak na Acid Drinkers zabrakło. Dlaczego jedni bisowali, a inni nie? Nie dojdę tego zapewne, bo trudno w tym momencie tłumaczyć to opóźnieniami czasowymi. Koncert Kult zrekompensował całe niedociągnięcia organizacyjne i był doskonałym zakończeniem dla nas całej imprezy.

Oczywiście nie był to koniec koncertu. Zagrał jeszcze zespół Mech, ale ich występ na Przystanku Woodstock w Kostrzynie nie spowodował abym chciał pod sceną pozostać. Zmęczeni, ale w sumie zadowoleni udaliśmy się ku wyjściu.

Udana impreza, za którą pomimo wspomnianych niedociągnięć należą się brawa organizatorom. Pomijając tutaj wspomniany już nie raz Przystanek Woodstock, to od czasów legendarnych urodzin zespołu Piersi w Niemodlinie w 1994 roku nikt nie ściągnął takiego zestawu zespołów o takiej renomie w jedno miejsce jak to miało miejsce 7 sierpnia w Szczytnie. Oby kolejne edycje miały również tak silną obsadę, a z pewnością nie zabraknie mnie w przyszłym roku.
____
Festiwal Hunter Fest 2004: Mech, Kult, Hunter, Hey, Acid Drinkers, Zalef, Harlem, Hedfirst, Moskwa, Nikt, Blinxxxer; 07.08.2004, Szczytno, plaża miejska
Tekst archiwalny z 2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz