Puppet of Masters

Płyta Master of Puppets obchodzi 30 lat od swojej daty premiery. Wszyscy lubią i kochają. Jest za co. Piszę, bo przypomniał mi o tym Jarek Szubrycht na swoim facebookowym profilu. Z muzyką już tak jest, że albo znosi próbę czasu albo zostaje zapomniana.

Pamiętam o Master Of Puppets i mam do niej wielki szacunek. Nawet jeżeli ostatnią rzeczą jaką włączyłem sobie ze znaczkiem Metallica to była płyta Load. Daj pan spokój? Cóż, właśnie w czasie gdy wydano tego rzekomego bękarta (a będzie też okrągło, bo 20 lat od premiery w tym roku) ja miałem pierwszy raz okazję zobaczyć zespół Jamesa i spółki na żywo. Emocje jakie mi wtedy towarzyszyły nie oddał już żaden inny koncert.
Może sentyment, ale Load też mam obsłuchany do szpiku i znam tam niemal każdą zagrywkę. Podobnie jest jeszcze z Ride The Lightning i czarną płytą. Wystarczy, żeby uznać Metallikę za zespół znaczący. Fakt, że tylko ze studia. W kwestii koncertów na dzień dzisiejszy zależeć będzie wszystko od syna. Będzie chciał to pójdziemy. Nie. Naoglądałem się już dosyć.

Stary sknero a co teraz słuchasz? W jedną z ostatnich będąc przez chwilę sam włączyłem na wskazanym do tego celu sprzęcie Patogen grupy Parricide. To było coś. Płyta ciągle brzmi doskonale i słucha się jej wybornie. Tak jak nie można oglądać dzieł sztuki w gazecie tak nie każdą muzykę da się słuchać z komputera. Patogen tego najlepszym przykładem.

Oprócz tej ekstremy to cóż, ale z ręką na sercu przyznaje, że najwięcej słucham grup, które (o zgrozo?) wystąpiły na festiwalu progresywnym w Katowicach. Nie byłem, żałuje, ale cena biletu w stosunku do 40 minut występu była nieracjonalna.
Riverside jest jak uzupełnienei magnezu w organizmie. Jak nie zażyje to organizmy się upomni, a robi to nad wyraz perfidnie. Debiut, epka Voice In My Head i ostatnie dwie płyty. Wszystko takie różne, a jakie wciągające. Tragiczne wydarzenia z ostatnich tygodni nie mają z tym nic wspólnego. Piotr Grudziński był magiem. Brak mi do dziś słów. W milczeniu wsłuchuje się w jego niepowtarzalny klimat gry.

Najczęściej jednak towarzyszy mi Tides From Nebula. Może dlatego, że jest to niezwykle obrazkowa muzyka? Doskonałe tło do wieczornej codzienności. Nigdy nie przeszkadza, a koi pięknie dźwiękami. Emocjonalnie związany jestem z Earthshine. Najczęściej słucham Live Sessions. Zespół wydał właśnie Safeheaven.

Wciąż jestem głodny wrażeń jakie nie daje nic innego tylko muzyka. Ta z serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz