Płyta Me And That Man - Songs Of Love And Death

Me And That Man (John Porter, Adam Nergal Darski), źródło: materiały prasowe

Nergal i John Poter czyli zakazany owoc tolerancji.

Pokolenie, z którego się wywodzę nie umie mówić o patriotyzmie. Rzadko kto ma własne zdanie, ogarnia go populizm, bełkot kreowany tym co słyszał i czytał w radio i z gazety. Nie lubię gdy Adam Nergal Darski, lider grupy Behemoth, szef sieci salonów Barberian, właściciel bar & pub Libation, mówi o Polsce.

Jest człowiekiem świata, artystą i jego wizja sztuki bardziej przemawia do mnie niż szydzenie ze schabowego czy inne mądre słowa. Lepiej gdy mówi mniej, konkretnie, o aspiracjach, podróżach, pasjach. Jest perfekcjonista. To widać w jego twórczości, a nawet w sposobie prowadzenia firm.

Jeden dźwięk tworzy większy klimat niż dziesięć zagranych w sekundę. Tak dzieje się na płytach Behemoth, choć to wciąż ekstremalna moc i potęga.


Czy bez tych składników Nergal jest w stanie stworzyć ciekawą muzykę?

Artysta zaprosił do współpracy Johnego Portera. Powstała jednorazowa jakość Me And That Man.

John Porter w ostatnimi czasie przypomniał o sobie w związku ze współpracą z Anitą Lipnicką.


Starszym fanom rocka znany jest z płyt podpisanych swoim nazwiskiem. Kilka z nich weszło to kanonu polskiego rocka. Osobiście jego personę stawiam tuż Wojciecha Waglewskiego z Voo Voo. Nie bez powodu o nim wspominam.

Pamiętam koncert w ramach imprezy Męskie Granie. Na jednej scenie Mistrz Leszek Możdżer i właśnie Wojciech Waglewski. Ich krótki występ utkwił mi mocno w pamięci. Był wyjątkowy. Czy taki jest projekt Me And That Man?

Stylistycznie obu panom bliżej po drodze. Chociaż odskocznia w country bluesowe klimaty może wydawać się skokiem na głęboką wodę. Jest w tym własny klimat. Odrzucam Nick Cave'a. Jest? OK, niech jest. A co powiecie o Danzing?

Nergal tak dobitnie artykułuje słowo Mother, że trudno nie przywołać skojarzeń z utworem o tym tytule.

Metalowa strona rocka słowo country skojarzy z metallikową Mama Said.


Okładka Songs Of Love And Death bliżej do wydawnictw Thaw (wydawnictwo Decay/Advance) czy Mgły. Pochodzenie artystyczne Nergala mogłoby sugerować, że i na Songs Of Love And Death znajdziemy muzykę w podobnym stylu.

Okładki płyt Me And Than Man Songs Of Love And Death, Mgła Presence, i Thaw Decay/Advance
Okładki płyt Me And That Man Songs Of Love And Death, Mgła Presence, i Thaw Decay/Advance

Już pierwsze dźwięki promujące wydawnictwo My Church Is Black rozwieją te skojarzenia.


Trafiły we mnie te amerykańskie klimaty. Stałem się podatnym odbiorcą. Choć chętniej oddaje się weselszym rytmem spod znaku Nathaniel Rateliff & The Night Sweats czy z innej beczki Chris Stapleton….


Przyciemnione światła w pubie na odludziu i dobra whiskey? A może ekskluzywna restauracja, późnym wieczorem, z resztką gości, w głowach których szumi wino? Sączące się klimatycznie z głośników Songs Of Love And Death? A może jednak włączyć ją w samochodzie i ruszyć w drogę przed siebie? Tylko usiąść i słuchać?

Sęk w tym, że człowiek siedząc za kierownicą, jadąc autostradą i spoglądają na piękne widoki chce aby towarzyszyła mu muzyka pobudzająca do życia. Tymczasem Songs Of Love And Death wydaje się pochmurna. Nie za zimno, nie za ciepło, czasem powieje chłodem, a bywa, że wyjrzy słońce.

My Church Is Black to jak wyjazd czarną wołgą na Route 69, przyśpieszamy na drodze dojazdowej Nightiride i ruszamy On The Road. Po drodze mijamy autobus z dziećmi w Cross My Heart and Hope to Die. Odbieramy telefon od rodziców w Better the Devil I Know. Zwalniamy przed wyprzedzaniem z Of Sirens, Vampires and Lovers. Dostrzegamy Magdalene. Szalona Love & Death. Uśmiechasz się bo to twój One Day, cała naprzód! Ruszasz w otwartą przestrzeń, mijasz starego Shaman Blues, przyłączasz się do chórku Whoa, whoa, whoa, whoa, whoa, whoa, whoa!!! Dalej, przed siebie oh oooh ooooh She's Voodoo Queen. Może przerwa, Get Outta This Place, ucieczka. Odjeżdżamy Ain't Much Loving... Nazywam się Cyrulik Jack...


Różnorodność bazująca na inspiracjach, nie wnosi nic nowego. Jest. Do słuchania, mrużenia powiek, robienia poważnych min, uśmiechania się, wciągania dymu, otwierania czerwonego wina, odprężenia, przyjemnego finiszu po łyk bourbona, spojrzenia, przygasających świeczek, kadzideł, stukotu tłoków w silniku, wiatru we włosach…

Świat mógłby się obyć bez Songs Of Love And Death. Me And That Man to raczej pomysł niż przypadek. Projekt rzadko bywa spontaniczny. Wyjątkiem jest sama muzyka. Ta powstaje w wyjątkowym momencie. Tu i teraz, a zrodziła się z potrzeby. Siedzi w głowie dopóki coś z tym nie zrobisz. I stało się. Do końca, zrealizowane, zapisane na kartach historii. Męskie granie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz