Koncert: Mike Patton & Rahzel - 25.08.2004, Warszawa, klub Proxima

Bywają decyzje podejmowane spontanicznie. Mimo, iż wcześniej nic nie wskazuje na to, a pogodzony z losem tylko gdzieś tam uświadamiam sobie, że ominąć może mnie nie po raz pierwszy coś ważnego i jedynego w swoim rodzaju. Od czego jednak ma się najbliższych? Takich co i nie tak łatwo odpuszczają sobie. Dobrze, że i jeszcze pchnąć w innych siły mogą. Kiedy mówi Idę, przez gardło nie przeszło mi od tak Ok, baw się dobrze. Do takiej sytuacji doszło na trzy dni przed koncertem.
Moja odpowiedź była jednak zgoła odmienna. Nie obeszło się, bez wewnętrznej walki z samym sobą, w końcu jednak stanąłem na dworcu i wczesnym rankiem ruszyłem ku stolicy.
Mike Patton najlepszy wokalista rockowy, nie mający od lat godnej dla siebie konkurencji. Po rozpadzie wielkiego Faith No More, zajął się realizacją projektów, w których nie wątpliwie spełnia się artystycznie. Obok takich nazw jak między innymi Fantomas, Mr. Bungle, Tomahawk dopisany został kolejny – duet.
Rahzel, gdyby nie Mike do dziś nie tylko nie nie znałbym gościa, ale też na 100% nie wybrałbym się na jego koncert. Idea jak i sama budowa dźwięków hip hopowych nie przekonuje mnie prawie wcale. Zgodnie z otwartą ideą – bądź otwarty, coś tam słyszałem, coś tam zapamiętałem. Przekaz słowny musi tu być jednak czytelny i zrozumiały. Okazuje się jednak, że Rahzel to gość wyjątkowy. I to właśnie z takimi współpracuje Mike Patton (przy okazji przypomnę tutaj odmówienie współpracy Slashowi w jego nowym zespole Velvet Revolver, za co mu cześć i chwała).
To moje drugie wejście do Proximy. I po raz pierwszy patrząc na scenę nie zobaczyłem na niej perkusji. Na przodzie sceny trzy statywy oraz stół pozostający jeszcze przez dłuższy czas przykryty zielonkawym pokrowcem. Oczekiwanie na wyjście duetu umilano nam kawałkami z półki Rahzela, co przy całym szacunku i tolerancji stawało się z czasem męczące. Ze stołu zniknęła płachta i naszym oczom ukazał się zestaw zabawek, których działanie miał nas wtajemniczyć jeden z gospodarzy wieczoru.
Oboje pojawili się przy aplauzie sporego tłumu zebranych. To co było do tej pory wielką niewiadomą powoli stawało się faktem dokonanym.
Nie nazwałbym tego widowiska całkowicie do końca hip hopowym. Choć dźwięki jakie zaczęły wydobywać się z ust Rahzela w większości najbliżej było im właśnie do tego gatunku. Po raz pierwszy, przekonując się na własne uszy i oczy mogłem zgodzić się ze stwierdzeniem, że hip hop to muzyka żywa, a nie tylko zabawa w łączenie dźwięków. To co wydobywał z siebie ten potężnej postury raper było naprawdę godne podziwu. Nie jedna żywa perkusja słyszana przeze mnie na koncercie nie brzmiała tak dobrze jak ta ustna Rahzela. Nie wspominam tu już nawet o typowym nabijaniu rytmu w stylu ups ups ups. Doprawdy genialnego dobrał sobie Mike partnera do tego projektu. Choć może się mylę? Może to Rahzel zaproponował współpracę Pattonowi? Wspólna decyzja? Nie ważne. Grunt, że panowie uzupełniają się w sposób doskonały.
Co do Mike Pattona to wydobywał on z siebie dźwięki przeróżne wspomagając sie swoimi zabawkami. Tworzył rzeczy niezwykłe i zaskakujące. Choćby utwór nazwany Polen Radio z fragmentami kilku audycji z polskich stacji radiowych. Patton ekspresyjnie przeżywał każde słowo, na przykład komentator sportowy oznajmi bramkę, a Mike krzyczy Goool!!, a do niego dołącza się całą sala. W innym momencie słyszymy żeński głos opowiadający o swoim problemie miłosnym, Mike wręcz nie popłakał się, przeżywając każde słowo tej dziewczyny. Nie zabrakło zatem elementów zaskoczenia wywołujących nie tylko wrażenia przy odbiorze muzyki, ale też salwy śmiechu i owacyjne brawa.
Gdzieś na początku trzeciego utworu Rahzel zauważa na sali gościa z kamerą. Informuje o tym Pattona, który reaguje natychmiast. Z tym, że bez niepotrzebnej agresji, ale z pomocą tłumu wykrzykuje do gościa stek wyzwisk. Jeśli ów koleszka był zagorzałym fanem twórczości jednego z panów musi mieć dziś mieszane uczucie do jednego lub drugiego.
Urokiem małej sali klubowej jest niesamowicie bliski kontakt z artystą. W czasie przerwy między utworami z widowni pada orzyk, że jeden z głośników buczy kiedy wokaliści wydobywają basowe dźwięki. Mike reaguje znów natychmiast. Tłumaczy kolesiowi oraz wszystkim zebranym, że dzieje się tak tylko gdy do głosu dochodzi Rahzel, a jego głos jest o wiele słabszy. Zapodaje przykład nie do końca będący prawdą, bo i Mike potrafił wydobyć przeszywające wątrobę basowe tony, ale na sali znów robi się wesoło.
Ten luz i swoboda również miały nieocenione znaczenie dla wrażeń wyniesionych z Proximy. Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że obaj artyści bawią się tym co robią i przynosi im to wiele radości, która w oczywisty sposób przenosi się na publiczność.
Miałem obawy, że nie będzie bisu, że ten spektakl okaże się zamkniętą całością, acz nie pozbawioną improwizacji. Entuzjastyczna owacja publiczności i ponownie pojawiają się na scenie. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki i zeszli ze sceny na dobre, myślę, że byli zadowoleni. Udaliśmy się ku wyjściu aby przy każdej nadarzającej okazji rozpamiętywać to co zobaczyliśmy 25go sierpnia w Proximie.
2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz