Asphyx – Necroceros


Asphyx to młoda miłość dwóch seniorów, którzy chcą pobyć ze sobą razem. Nikt nie sili się na próbę odrabiania czasu. Są wspomnienia, jest przeszłość, zamiast zdjęć i opowieści są stare płyty. Asphyx może pochwalić się nie tylko własnymi klasykami. Są to dzieła uznane przez miłośników death metalu.

Europejski death metal

Choć zespół pochodzi z Holandii, w latach ‘90-tych XX wieku trzymałem ich w jednym worku ze skandynawskimi przedstawicielami death metalu. Wiem, głupota zupełna, ale tak było z ich rodakami Gorefest, a nawet Morgoth dopinałem do tej listy. Dziś łatwiej byłoby mi określić tą całą ekipę jako europejska.

Jakby na to nie patrzeć od Entombed, Unleashed, Grave, czy wspomniane zespoły z niderlandów, miały nieoceniony wkład w muzykę ekstremalną. Były odpowiedzią dla pionierów death metalu ze Stanów. Podobnie jak w thrashu miały własny, specyficzny styl. W młodości sięgałem chętniej po inne płyty. Czas, a raczej odbiór na żywo wiele zmienił. Nie inaczej było właśnie z Asphyx.

Asphyx na żywo: Metalmania 2018

Asphyx Metalmania 2018
Asphyx na Metalmanii 2018

Festiwal Metalmania 2018
nadal wspominam z łezką w oku. Moją największą niespodzianką był niewątpliwie występ Martina van Drunena z zespołem. Bez żadnych oczekiwań występ Asphyx rozłożył mnie na łopatki. Tak właśnie zaczęła się ta wspomniana na początku miłość.

Wróciłem do starych płyt, debiutu i Last One on Earth. Jakbym wyjął z piwniczki stare zakurzone butelki z winem. Co za smak, bukiet, finisz. Zrobiło się miło i przyjemnie. Kto dziś tworzy takie motoryczne, walcowe riffy?! Tymczasem na horyzoncie pojawiła się nowa płyta niderlandczyków.

Asphyx – Necroceros

Asphyx – Necroceros
okładka płyty Asphyx – Necroceros

Od początku The Sole Cure Is Death wydaje się jakby zmianami tempa chciano omamić, zgubić w otchłani słuchacza. Coraz szybciej ku zagładzie i to cudowne zwolnienie tempa, ciężar, który niczym kula śnieżna robi się coraz większa, napiera i rozpędza się od nowa.

Molten Black Earth to niemal pierwowzór. Wyjący Martin van Drunen i głowa sama rusza do headbangingu. I tak do kolejnego Mount Skull. Tutaj tempo nieco wolniejsze, choć to tylko złudzenie. Ciosy przychodzą nagle, niespodziewanie, w postaci szybkiej, konkretnej solówki. W końcówce znów to przyjemne zwolnienie, jakby ktoś ciągnął padlinę do jaskini lub gdzieś głębiej dalej w otchłań.

Acustic vs. necro

Knights Templar Stand nie brakuje absolutnie niczego. Średnie tempo, zwolnienie i znów powrót nie za wolno, nie za szybko. Płynnie przechodząc do Three Years Of Famine. Robi się pompatycznie, choć po tych kilku przesłuchaniach nie powiedziałbym, że usypiająco. Skoro jednak zespół wyhamowuje aż do akustycznych dźwięków to może tlić się w głowie coś niepokojącego.

Robi się wręcz progresywnie i szczerze mówiąc przy pierwszym odsłuchaniu myślałem, że coś się po przełączało w odtwarzaczu. Na szczęście pojawił się głos Martina, ale jednak zaskoczenie pozostało. I choć dorzucić można ciekawą solówkę, dobrze komponującą się z tłem całej kompozycji to jednak trudno ukryć zaskoczenie. Gdzie te nekro klimaty?!

Botox

Jeżeli jednak gdzieś odpłynęliście to Botox Implosion szybko sprowadzi was na odpowiednie tory. Trochę robi się na Necroceros schizofrenicznie. Wcale nie mam zamiaru w tym świecie ufać komuś bezgranicznie, ale botox nie daje wątpliwości gdzie jesteśmy i jakiej płyty słuchamy.

Po tych szybkich botoxowych lewych sierpowych przydałby się kolejny strzał. A tu Asphyx jakby potrzebował wytchnienia. In Blazing Oceans zwalniamy i tym wolnym tempem, pod wielkim ciężarem oddajemy się degustacji całkiem ciekawej solówki. Szczerze mówiąc, to złapałem się na tym, że w końcówce mam wrażenie jakbym słuchał jakieś ckliwej ballady.Co tu jest grane?!

W The Nameless Elite mamy Aspyx, niekoniecznie czysty jak kryształ, ale przynajmniej motoryką, tempem nie mamy żadnych wątpliwości kogo płyty słuchamy. Może konstrukcja Necroceros celowo jest tak pomyślana, żeby nie odnieść wrażenia, że całość jest na jedno kopyto? Sęk w tym, że Niderlandczycy świetnie sobie radzą. Niby to samo, ale ciągle świeżo.

Necroceros

Yield Or Die zaczyna kanonada niczym seria z karabinu. Przy tych średnich tempach łapię się na tym, że głowa lekko się buja, albo noga przytupuje. Przeboje w stylu Asphyx. Na koniec Necroceros. Wybity rytm perkusji, przytłacza, walcuje, miażdży. Doom? Ale taki w stylu gry o tej samej nazwie.

W zasadzie to tytułowa kompozycja jest niczym pigułka tego wszystkiego co usłyszaniśmy wcześniej. By nie powiedzieć w całej karierze zespołu. Kto wypracował sobie wzorcowy styl, wie jak brzmieć ma jego muzyka, nie zapomina o klimatycznych solówkach, ten śpi spokojnie. Lub na wieki. Wtedy niech tylko ma nadzieje, że i jego ciało pozostanie uszanowane, poza zasięgiem necro…
____
Płyta Asphyx – Necroceros, wydawca Century Media, 2021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz