Elysium

Godfather (2005, Empire Records)
Pomimo iż Godfather to już piąta płyta zespołu Elysium jak do tej pory nie miałem sposobność poznać ich muzyki. Bez uprzedzeń czy jakiś oczekiwań w stosunku do tej płyty włączyłem przycisk play.Początek Follow The Dead naprawdę przyciąga ucho. Mięsiste brzmienie riffów, mocna sekcja. Zapowiada się obiecująco. Kiedy do gry wchodzi wokal Macieja Miśkiewicza nadal wydawać się może, że czeka nas kilkadziesiąt minut naprawdę konkretnej muzy. Rzecz jednak w tym, że taki stan należy przez cały ten czas utrzymać, a to już nie jest takie proste i przerosło zespół Elysium. Po kilkunastu minutach wydaje się, że wciąż słyszymy jeden i ten sam utwór. Żadna kompozycja nie wyróżnia się od innych. Tą jednostajność pogłębia nie tylko monotonna w gruncie rzeczy gra perkusisty lecz przede wszystkim niezmienny krzyk wokalisty. Podobno w sesji gościnnie miał wziąć udział Nergal z Behemoth. Szkoda, że nie doszło do jego wizyty w studio, była by to jakaś odmiana.
Grupa Elysium porusza się po obszarach dźwięków, do których własność roszczą sobie Skandynawowie. Rzecz w brzmieniu mającym swe korzenie właśnie w szwedzkiej scenie oraz melodyjne wstawki wokalne. Pod względem produkcyjnym nie ma się czego wstydzić. Gorzej, gdy już trzeba dokonać wyboru co do kwestii najistotniejszej - słuchania Godfather. Ograniczenia, przede wszystkim w sferze wokalnej, dystansują ten materiał na bezpieczną odległość od mojego odtwarzacza. Brakuje tutaj różnorodności, czy to Maciej Miśkiewicz sam zadbałby o nią, czy też wspomógłby go ktoś z zewnątrz to już temat otwarty. Na chwilę obecną jego krzyk już przy trzecim na liście Godfather Blues zaczyna męczyć i drażnić. Wrócę też jeszcze do gry bębnów autorstwa Pawła Ulatowskiego. Przypomina mi to walenie kogoś po łbie i próbowanie zatłuczenia go na śmierć. Z każdym ruchem wskazówek zegara spadają noty gitarzysty Michała Włosika i w sumie nie ważne w tym momencie kolejność ułożenia programu tej płyty. Drugi utwór mógłby być każdym innym na liście i nie zmieniłoby to nic. Michał wymyślił patent na tą płytę. Szkoda, że jeden i do bólu postanowił go wdrażać.
W takim stanie jaki otrzymaliśmy Godfather nie zda na dłuższą metę egzaminu, przegrywając z czasem, który jest nie ubłagany. Nie liczę, że po powrocie do tej płyty za tydzień, dwa nagle odmieni mi się i będę jej zaciekle słuchał. Słychać w tym zespole potencjał, ale przełom lat 2005/2006 jest czasem, w którym nie wykorzystano go na tyle aby można było mówić o kolejnej sensacji z Empire Records.
___
Tekst z 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz