Eric Clapton

Unplugged (1992, Reprise)
To najlepszy koncert z akustycznych, których organizatorem było MTV, a które dane mi było usłyszeć. Jeśli mnie pamięć nie myli to w ogóle pierwszy z tego cyklu. I może w tym jego urok i magia. Niby akustyczne instrumenty, ale jest w tym niesamowita energia i polot. Płyta, której można słuchać w każdą chwilę relaksu - czy w dzień czy w nocy. Gorąco polecam.

Pilgrim (1998, Reprise)
Zauroczyła mnie ta płyta. Bluesowy swing i wcale nie tak znowu nachalna elektronika. Wieczorami do książki płyta wręcz wymarzona. Podobnie do rozmów w mniejszym lub większym gronie. Skoro miesza się z maszynami rocka, metal to dlaczego nie bluesa? Dobrze, że wielki biały bluesman nagrał coś takiego, poruszając przy okazji falę krytyki. Tych, którzy się ociągają z jej posłuchaniem gorąco zachęcam. Naprawdę warto.

Reptile (2001, Reprise)
Przeczytałem kilka recenzji tej płyty i prawie w każdej pojawiło się stwierdzenie iż to dobrze, że mistrz bluesa nie poszedł dalej w eksperymenty z elektroniką. Mnie poprzedniczka Reptile przypadła do gustu, zresztą podobnie jest i z najnowszym dziełem Erica Claptona. Tym razem wziął on na warsztat standardy, dodał do tego swojego smaczku i wyszła kolejna bardzo dobra, spokojna relaksująca płyta. Zachęcam do posłuchania.
___
Tekst z 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz