Paradise Lost

Gothic (1991, Peaceville)
Wielu z was może tego nie pamiętać, ale ta płyta właśnie dała początek temu co dziś określa się gothic metal. To tu pojawiły się te doomowe tempa i damskie wokalizy. Nie dociekam czy płyta była inspirowana zespołami rodem z czystego gothicu, ale to po jej wydaniu jak grzyby po deszczu wyrosły zespoły takie jak My Dyin Bride, Anathema, czy setki innych, które nawet dziś po dobrej dekadzie od wydania Gothic potrafią określać się mianem oryginalnych. Płyta ma znaczenie stricte historyczne, bo nie da się ukryć, że sam Paradise Lost nagra w swej karierze co najmniej kilka lepszych płyt.

Shades Of God (1992, Music For Nations)
Niestety nie ma już takiego kroku milowego jaki dzielił debiut od Gothic, z tym, który zespół poczynił od dwójki do Shades Of God. Lepsza produkcja nie musi być znacznikiem lepszego i ja osobiście wolę wracać do jej poprzedniczki. Może bluźnię, bo dla starych wyjadaczy, pamiętających choćby czasy Metalmanii'92, to płyta ważna i nie raz określana tą naj, ale co tam, ja nie widzę w niej nic ciekawego.

Icon (1993, Music For Nations)
W Metal Hammerze napisali, że Nick Holmes zbliżył się swymi wokalami do Jamesa z Metalliki. Po latach czytam, że zespół inspirował się czarnym albumem tychże. Dziwne. Czy jeśli zespół poprawia swoje brzmienie, ma o wiele lepszą produkcję i skomponował najlepsze jak do tej pory utwory to musi zaraz inspirować się najlepszą płytą lat '90tych? No właśnie że nie! Paradise Lost wyrwał się z peletonu i zaczął przecierać swoje własne ścieżki, być może co jakiś czas przecinając już jakąś przetartą, ale nigdy do końca na nią nie zoczył na dłużej. Najlepsza płyta zespołu.
___
Tekst z 2002

Harmony Breaks (1994, DVD, Music For Nations)
W 1992 roku podczas festiwalu Metalmania 1992 w katowickiej hali Baildon Paradise Lost wpisał się na listę atrakcji koncertowych. Były to czasy Shades Of God. Niestety następna wizyta w naszym kraju z zespołem Sepultura w listopadzie 1993 roku nie doszła do skutku. Ogromna strata, zważywszy na fakt iż zespół promował jedną ze swoich najlepszych płyt zatytułowaną Icon. Ci, którzy po dziś dzień mają pretensje do świata (a w szczególności upierdliwych strażników granicznych) na pocieszenie mogą obejżeć sobie Harmony Breaks. Oczywiście dla których albo takowych pretensji nigdy nie wnosili, albo z muzyką Paradise Lost zetknęli się później to video jest również godne polecenia.
Co zatem mamy na ekranie? Grający z oddaniem zespół. Jeśli ktoś zna paradisów od czasu One Second to wszystko może być małym szokiem dla niego. Ale Harmony Breaks to kawał historii i dowód na to w jaki sposób zespół pozyskiwał sobie setki, czy nawet tysiące fanów.
Gdzieś przez myśl przebiegają wspomnienia, a to zatoczy się łezka w oku. Fajne wspominkowe wydawnictwo.
___
Tekst z 2004

Draconian Times (1995, Music For Nations)
Gdyby uczepić się tych porównań Paradise Lost do Metalliki to w moim przypadku porównałbym w taki sposób Icon do Draconian Times. Ride The Lightning Metalliki jest czymś spontanicznym, surowym, natomiast kolejna płyta Jamesa i spółki (Master Of Puppets) to jej konsekwentne rozwinięcie z dopieszczeniem każdego szczegółu. Podobnie jest z wymienionymi płytami Paradiesów, z jedną różnicą. O ile bowiem Metallica nagrała płytę według mnie lepszą od poprzedniej, to Paradisom ta sztuka się nie powiodła. Oczywiście lepsza produkcja i brzmienie, ale brak tej rockowej magii. Słucha się niczego sobie, ale zawsze chętniej włączam Icon spośród tych dwóch płyt Paradisów.

One Second (1997, Music For Nations)
Dość tej Metalliki, co tam masz? Yy, keyboard... E, pokaż... O fajne... A może by tak... E, nie, no co Ty... Czemu nie?!... No w sumie to masz rację... No i co fajne, nie? Bardzo fajnie! One Second, Say Just Word, Blood Of Another... W zasadzie można by powiedzieć, że nie ma tu słabych utworów, jest tylko jedno małe pytanko... Czy zaakceptujesz to co uczyniono na One Second? Ja jestem po nieskończonej ilości przesłuchań i powiem Wam jedno - to płyta z własną osobowością. Albo ją polubicie, albo po pierwszym przesłuchaniu już nigdy nie włożycie jej do odtwarzacza.

Host (1999, EMI)
Próba pierwsza. Najpierw zmieniamy wytwórnię. A może wpierw ścinamy włosy? Uda się czy się nie uda? Próba druga. Aby uciec z dusznych klubów, pełnych pijanych metali, należy zmienić muzykę, jak? A czego metale nie lubią najbardziej? Elektorniki! Dowalimy więcej będzie dobrze. Wszyscy założyli konta w bankach? Fakt pierwszy. Płyta i muzyka. Dobra, z naleciałościami rodem z Depeche Mode (muzycy mogą gadać swoje, co słychać to słychać). Fakt drugi. Trzeba puścić oczko do metali, bo nikt inny nie chce nas oglądać i co gorsza słuchać. Dobrze, że znam ich od dawna i jakoś nie zawiedli mnie w swej konsekwentnej drodze przez zmiany stylów. Byli pierwsi (reszta się nie liczy! vide Theatre Of Tragedy) i przecierali szlaki, a że coraz mniej ludzi ich rozumie? Dajcie im szanse. To płyta naprawdę dla wielu z Was.
___
Tekst z 2002

Belive In Nothing (2001, EMI)
Kolejna płyta wywołującego kontrowersje zespołu z Anglii. Wiecie za co ich podziwiam i lubię? Ano zato, że pomimo wszystko idą swoją drogą, a droga ta w każdej swej fazie znajduje swych naśladowców. Ileż to zespołów zainspirowała płyta Gothic? Nie zliczone rzesze. I podobnie jest z ostatnimi ich dokonaniami (posłuchajcie choćby ostatnich dokonań Theatre Of Tragedy, na ten przykład). Wracając do płyty Belive In Nothing to nie wiem jak Wy, ale ja po raz kolejny zostałem zauroczony. Nie ma co mają panowie talent do melodii, które mnie osobiście przypadają do gustu. Polecam wszystkim.
___
Tekst z 2001

Symbol Of Life (2002, Gun)
Przed premierą jak zwykle pojawiły się propagandowe hasła. Nie wiem kto je wymyśla, ale albo ze słuchem, albo z głową u niego nie do końca wszystko gra. Nowa płyta Paradise Lost rzekomo ma przypominać Fear Factory. Czy komuś kto wymyślił to stwierdzenie zależało na komercyjnym sukcesie, czy odstraszeniu trudno orzec. Od samego początku Symbol Of Life jakoś nie mogę się doszukać, gdzie ta fabryka strachu. Odetchnąłem z ulgą. Paradie Lost zrobiło już kilka zwrotów w swojej karierze. Na każdym wirażu stracili część fanów, kolejny ostry zakręt sprawiłby, że pewnie i ja puściłbym się tego ogona.
Dźwięki lecą z głośników, ostrych zakrętów nie ma, jest za to zwrot, łagodny na szczęście. Zwrot w stronę własnej działalności, powrót w czasie. Rozczaruje tych, którzy myślą, że zespół nagrał płytę zbliżona do Gothic, czy nawet Icon. Zespół dokonał miksu swoich trzech ostatnich produkcji. Przy pierwszych przesłuchaniach miałem nieodparte wrażenie, że Symbol Of Life mogłoby być spokojnie następczynią One Second. Kolejna refleksja nachodzi mnie taka iż Paradise Lost zmęczył się już pogonią za popularnością, pogodził się z faktem iż ich korzenie wrosły na tyle głęboko w metalową scenę iż wyrwanie się z poza niej nie jest możliwe. Może to wian promotorów, menadżerów? Nie wiem. Wiem jedno płytą Symbol Of Life zespół wstydu sobie nie przyniósł, nie odhumanizował muzyki w stylu fearfaktorowym (bo lepiej od Demanufacture tychże zrobić by się tego nie dało), a że znów słychać więcej ostrzejszej gitary to należy się tylko cieszyć. I może jeszcze mieć nadzieje, że kolejna płyta będzie zwrotem ku Icon? Ano pożyjemy, zobaczymy.
___
Tekst z 2003

Paradise Lost (2005, Gun)
Przecierali ścieżki i wyznaczali szlaki. Świat czekał w napięciu, a oni posyłali go na kolana w dni premiery swych płyt. W roku 2005 nie wielu wydaje się być zainteresowanych ich nowymi nagraniami. Jakiś medialny szum, okazujący się zwykłym blefem kiedy przychodzi nam do konfrontacji z Paradise Lost. Wydaje się, że zespół nawet nie ma już pomysłów na tytuł płyty, a co dopiero na muzykę. Darzę ten zespół dużym kredytem zaufania. Nie przejmując się krytyką z przyjemnością słuchałem ich każdej nowej płyty. Nie inaczej miało być tym razem. Pierwsze przesłuchanie odbyło się na zasadzie ciekawości. Jakoś poszło. Następne były jednak coraz większym wysiłkiem. Dałem czas Paradise Lost. Liczyłem, że będzie on sprzymierzeńcem dla tej płyty. Rozpisałbym się w superlatywach gdyby był to minialbum składający się z pięciu pierwszych utworów. Pozostałe kompozycje to zwykłe wariancje na ten sam temat.
Paradise Lost konsekwentnie idzie obraną drogą. Nie zrobił żadnych zapowiadanych zwrotów w tył. Inna sprawa, że w chwili obecnej nie ma nic ciekawego do zaproponowania. Wysiłku starczyło na kilka utworów, reszta to wypełniacze. Ciężko dociekać poco zespół aż tak wydłużał ten materiał, czy nie lepiej było skupić się na co ciekawszych patentach? Nigdy do tej pory zespół mnie nie znudził. Raczej występowało zmęczenie słuchaniem którymś z kolei razem danej płyty. Tym razem się tak nie da. Tym razem Paradise Lost mocno obniżył lot. Życie jest brutalne i na takie słabizny nie ma w nim miejsca. Nie chodzi nawet oto aby zespół choć utrzymał poziom. On musi piąć się w górę. Nie można nagrywać byle czego i czekać na pokłony podpierając się własną nazwą. Albo Paradise Lost ukazał się zbyt wcześnie, albo dotknęła zespół najgorsza z chorób artystów – kryzys twórczy. Życzę więc szybkiego powrotu do zdrowia.
___
Tekst z 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz