Koncert Riverside - 14.05.2005, Warszawa, klub Progresja

Pierwotnie koncert Riverside miał odbyć się 9 kwietnia. Z szacunku do osoby papieża Jana Pawła II termin został przesunięty. Zamiast więc otwierać europejską trasę, zamknął ją. Okazało się, że zainteresowanie jest tak wielkie, że z jednego zrobiły się dwa koncerty. Byliśmy na pierwszym z nich, który odbył się w sobotę. Okazało się, że nawet darmowy wstęp na koncert zespołu Paradise Lost nie zmniejszył frekwencji i sala wypełniła się po brzegi.

Około 20tej Marek, prezes klubu Progresja, zapowiedział występ zespołu Riverside. Zgasły światła, a zgromadzeni przenieśli się do krainy dźwięków jedynych w swoim rodzaju. W błędzie jest ten, kto jeszcze śmie twierdzić, że to nic nadzwyczajnego. Jeśli żadna z dostępnych do tej pory wydawnictw cię nie przekonało, koniecznie musisz zobaczyć Riverside na żywo! Nie zobaczysz zapatrzonych w instrumenty obrastających w piórka gwiazdorów. Zobaczysz czterech muzyków, którzy z niesamowitą energią bawią się tym co robią. Mogłoby się wydawać, że to nie idzie w parze ten cały klimat i ta zabawa, ale tak jak z wielkim kopem dla art czy próg, jak kto woli, rocka przełamali stereotypy, tak również na scenie przełamują schematy.

Brak zatracenia w zadufaniu się na samych siebie, przeciwnie doskonały kontakt z publicznością. Nie dociekam czy w tym tkwi klucz sukces, bo przecież tak na prawdę w muzyce składa się on z dwóch składników - talentu i szczerego podejścia. Ani jednego, ani drugiego nie brakuje zespołowi Riverside. Z czegoś co miało być tylko zabawą w inną muzykę niż grali do tej pory powstało coś co niesie dziś ludziom wielką radość. Widać to my, słuchacze musieliśmy docenić najpierw zespół aby został zawieszony przes maestrem. Co z tego wyniknie dowiedzieć się mamy wkrótce.

Zespół zakończył promocję mini albumu Voices In My Head i w chwili obecnej koncentruje się na drugiej dużej płycie. utwory z obu tych wydawnictw dane nam było usłyszeć. Przeplatane kompozycjami z debiutu okazały się kolejną niezapomnianą podróżą. Długo dobijaliśmy do brzegu. Trzy bisy, a ciągle mało. Chciałoby się dłużej, choć może lepiej niech pozostanie nie dosyt. Po koncercie można było zamienić z każdym z muzyków słowo, czy też zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Po raz kolejny opuszczałem klub Progresja w świadomości, że uczestniczyłem w czymś niezwykłym.
___
Tekst archiwalny z 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz