XXX Maniak

Harvesting The Cunt Nectar (2004, Red Candle)
Z pornusami jest tak. Ogląda się raz cały, a później to już tylko opcja wybór scen. Nie inaczej jest z XXX Maniak. Pierwszy kontakt z ich muzyką jest nawet zabawny, z czasem jednak najbardziej ciekawe stają się introdukcje zaczerpnięte właśnie z filmów o miłości. Wznowiony przez Selfmadegod Harvesting The Cunt Nectar to dawka grindowego natarcia bez litości. Przypomina to soundtrack filmowy. Oczywiście nie chodzi tu o jakiś Breaveheart, ale też nie pasowałoby to zbytnio do romantycznej produkcji gdzie sceny miłości odgrywane są w standardowym przebiegu aktu miłosnego. Nie radziłbym też puszczać tego dziewczynie jeśli jeszcze nie poznaliście jej zachcianek. Te ograniczenia to już zasługa właśnie XXX Maniak, którzy w krótkich formach, wręcz podręcznikowo niszczą i dewastują swoją dawką grindowej muzy.
Muzyka dla wybranych, dla maniaków. Ci, którzy grindem słodzą poranną kawę zastanawiać się nie będą, bo wybór jest oczywisty, szczególnie jeśli wspomni się o gościach (Agoraphobic Nosebleed, Prosthetic Cunt, Total Fuckin' Destruction, Rumpelstiltskin Grinder, Vile, Divine Rapture), którzy wrzucili swoje x do Harvesting The Cunt Nectar. Maniacy filmów zakręconych powinni sprawdzić jaki wpływ ma ta część X-tej muzy na muzykę. Jeśli chodzi o resztę, tej której wydaje się, że jest w normie ogólnospołecznej, choć nie dam sobie niczego obciąć to wiem, że zawsze jakiś dewiancik się znajdzie, kupi, posłucha i schowa tam gdzie w tajemnicy przed rodziną ukrywa wszystkie swoje filmy, za które zostałby zlinczowany przez żonę, teściową i innych stróżów moralności.
Harvesting The Cunt Nectar to oryginalny ekscybicionizm, łączący fascynacje nie tak znowu od siebie oddalone. Nie ma tutaj kompromisów, ale też puszczone oko w stronę słuchacza oznacza, że nie należy brać wszystkiego śmiertelnie poważnie. XXX Maniak to rozrywka, ale na innym pułapie zainteresowań, z innym podejściem do życia. Ten CD to taki grindowo pornograficzny odpowiednik misterbunglowo-fantomoasowych dokonań Mike Pattona. Udany pomysł, proszący się o większe przyłożenie uwagi do strony muzycznej. Co nie znaczy, że i tym razem nie urwie wam głowy, wypatroszy wnętrzności, połamie nóg i rąk.
___
Tekst z 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz