Koncert Vader, Rotting Christ, Anorexia Nervosa - 09.09.2005, Katowice, Mega Club

Trzecia edycja trasy Blitzkrieg przygotowana została z jeszcze większym rozmachem niż je dwie poprzednie edycje. Tym razem nie tylko wśród zaproszonych gości zagraniczni wykonawcy, ale nie mała seria koncertów po za granicami Polski. Katowice były jako piąte na liście miast, które tegoroczna kampania miała odwiedzić. Na dzień przed koncertem wiadomo było, że frekwencja przechodzi wszelkie oczekiwania. Nie inaczej było i Mega Clubie. Takich tłumów nie uświadczyłem w tym miejscu od czasu występu Kazika Na Żywo w styczniu 2004 roku. Od razu uwidoczniły się wady tego klubu jak choćby jeden bar i długa kolejka za czymś do picia, czy też niezbyt komfortowe warunki na sali. To drugie można przeboleć w końcu nie przyszło się do filharmonii, a na metalową ucztę z prawdziwego zdarzenia.

Niestety rozpoczęcie koncertów o godzinie 18.30 skutecznie uniemożliwiło mi obejrzenie jednej z największych sensacji tego roku - zespołu Lost Soul. Cóż jakoś trzeba wrócić z roboty, a potem jeszcze dojechać na Katowic. Żal tym większy iż oglądana kolejny wykonawca nie wzbudził we mnie większego zachwytu. Mowa o francuskiej grupie Anorexia Nervosa. Pierwsze co rzuciło się w oczy zanim panowie jeszcze zaczęli grać, że ich postury w pewien sposób nawiązują do ich nazwy. Muzyka jednak gra rolę najważniejszą i pozostawmy na boku skojarzenia typu HIM czy Children Of Bodom. Choć strona wykonawcza wcale nie jest daleka od wspomnianych nazw. Naczytałem się tu i ówdzie, że Anorexia Nervosa depcze po piętach Dimmu Borgir. Słuchając kilka razy płyty Redemption Process, następnie oglądając koncert stwierdzam, że daleko im jeszcze do Norwegów i jak na moje ucho podąża to raczej w stronę finlandzkiej nuty. Chyba nikt nie powie mi, że to co zobaczyłem w Mega Clubie to był black metal? Nie minął rok jak me oczy i uszy miały styczność z polskimi Crionics oraz Abused Majesty (kolejno Blitzkrieg 2004 oraz Days Of Destruction 2004 i daleko Francuzom do takiego poziomu. Ich występ wypadł bezsilnie. Wiem, że scena w Mega Clubie to parodia, ale główką można by było pomachać nie co więcej. Być może dla tych, którzy kilka minut wcześniej oglądali Lost Soul ich występ był ukojeniem, ale ja potrzebowałem czegoś co rozkręci mnie na resztę wieczoru i niestety nie udało się tego osiągnąć ekipie z Francji.

Nie wiedziałem czego oczekiwać po Rotting Christ. Wiadomo, że to jedna z tych nazw, wobec której nie powinno się przechodzić obojętnie. Wystane na szybko spożyte jedno piwo i uszu zebranych zaczęły napływać dźwięki. To była miła niespodzianka dla mnie. Nie doszukałem się w ich występie niczego do czego można byłoby się przyczepić. Zabrzmieli świetnie, a ich muzyki na żywo słucha się doskonale. Przez głowę przemknęła mi myśl, że po nich zobaczyłbym z przyjemnością Celtic Frost i Kreator z repertuarem do Pleasure To Kill włącznie. Spokojnie to żadne porównanie to tylko podświadomość chciałaby w tym kierunku poprowadzić dalszy ciąg tego wieczoru. Kiedy Sakis i kompanii zeszli ze sceny przypomniało mi się dlaczego kiedyś zacząłem słuchać metalu. Może wielu produkcjom brakowało dużo do doskonałości, ale broniły się same kompozycje. I oto na własne uszy i oczy miałem przyjemność dostać cząstkę metalowej historii. Wciąż żywej i doskonale radzącej sobie na scenie. Bardzo dobry koncert, powiedzmy, że rekompensujący wszystkie wcześniejsze niedostatki.

Przerwa, głębszy oddech co świeższego powietrza, przygasają światła i na scenie pojawiają się gospodarze wieczoru. Bitwa rozpoczęta! Czołg z załogą Vader rozpędził się od samego początku. Już wiadomo było, że i tak ciężkie warunki będą jeszcze gorsze. Zmasowany artyleryjski strzał za strzałem ze wzmożonym ostrzałem na dobre wpasowanego i lepszego niż rok temu Daraya. Poleciały w naszą stronę najlepsze naboje z ich arsenału z The Crucified Ones, Sothis, Silent Empire, Carnal, Xeper, Dark Transmission, Epitaph, Revelation Of Black Moses, Wings, Cold Demons, Black to the Blind na czele. Dane było nam też posłuchac tytułowej kompozycji z nadchodzącego wielkimi krokami mini albumu This is the War. Nigdy nie narzekam na set listę Vadera i tym razem również nie ma do tego podstaw. Peter ma wciąż dobrze naoliwioną maszynę. Ciężko ją zatrzymać i siłą rzeczy trudno było nie polec pod jej kołami. To była prawdziwa wojna w prawdziwym piekle. Ciekawe czy komuś z zebranych przyszła do głowy myśl, że tak może wyglądać właśnie piekło.
Jedną z przerw pomiędzy kolejnym ostrzałem wypełniło wspomnienie niezapomnianego Docenta. Peter wspomniał o jego zasługach dla Vadera, posypały się gromkie brawa i okrzyk Docent! Docent!... dopingowane przez jego następcę Daraya. Wspaniała postawa wszystkich zebranych.
Uff, energetyczny to był dzień. Nie sposób w tym miejscu skierować po raz kolejny słów uznania pod adresem organizatora Mariusza Kmiołka i jego Massive Management. Świetne brzmienie wszystkich grających grup, brak obsuwy czasowej, no i ceny. Począwszy od biletów, a na koszulkach, bluzach i płytach kończąc. Można nie wywoływać zawrotów głowy i zbierać pasmo sukcesów ze świadomością, że jest i ma kto chodzić na koncerty, pod warunkiem, że wszystko przygotowane jest na profesjonalnym poziomie. Wówczas jedni (słuchacze) szanują drugich (organizatorzy, zespoły) wspierając się i dopingując się wzajemnie. Jak będzie wyglądać kolejna edycja? Kto następnym razem stanie obok Vadera na scenie? Nie da się ukryć, że w świat pójdą informacje o tym co dzieje się podczas kolejnych kampanii. To może zaowocować czymś naprawdę spektakularnym. jak na razie jednak nie ma powodów do narzekań. Jest wyśmienicie i oby tak było dalej!
___
Tekst z 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz