Valinor

It Is Night (2001, Apocalypse Prod.)
Zespół Valinor pochodzi z Dębicy, a istnieje, z przerwami, od roku 1993. Do dnia dzisiejszego nazwa ta zdążyła z większym lub mniejszym stopniu zaistnieć w świadomości interesujących się sceną metalową w Polsce. Dwa wydawnictwa, w tym niżej omówiony It Is Night, realizacja nagrań z Arkiem Maltą Malczewskiem, kontrakt z Apocalypse Production, występ na festiwalu Metalmania 2005. Mimo to wydaje się jakby zespół wciąż był na początku drogi. I nie chodzi tu drogę do sławy, choć zważywszy na zawartość It Is Night i na tej powinien się już dawno znaleźć, ale po kolei.
Nagrany w 2001 roku materiał zaskakuje w wielu względach. Przede wszystkim ani trochę nie nadgryzł go mijający czas. Nie starczy wam palców obu dłoni na wyliczenie grup jakie mogły zainspirować twórców It Is Night w czasie jego tworzenia. Wymienianie ich jednak nie ma absolutnie sensu. Co innego gdy słyszy się irytującą zrzynkę z jednej lub dwóch grup, a inaczej przedstawiają się sprawy gdy z tak szerokiej palety inspiracji wyłania sie coś własnego i nie powtarzalnego jak to ma miejsce w przypadku zespołu Valinor. Nawet już nie dociekam, które patenty mogły być pionierskim rozwiązaniem dębiczan, a na wzgląd i okoliczności świat usłyszał je wcześniej w zasadzie tylko dzięki większemu szczęściu innych grup. Nie ma co jednak roztrząsać tej kwestii. Z Valinor macie okazję przeżyć przygodę, która zapisana jest różnymi odcieniami metalowego atramentu. It Is Night ma formę epickiego dzieła, ozdobionego, bez przesadnej nadętości, symfonicznym blackiem, heavy - power metalem, a nawet gotyk, czy folk metalem. To wszystko układa się w niespotykaną jak dla mnie do tej pory całość.
Bycie oryginalnym to nie rzadko kwestia przypadku, niezamierzonego celu, Otwartość na świat i to co w duszy artyście gra przynosi zaskakujące efekty. Ta płyta to monolit, od którego nie ma sensu odrywać i wyróżniać, poszczególne kawałki. Czy wziąć pod uwagę trzy części tytułowej kompozycji, czy którąkolwiek inną, wszystkie cechują się tym samym bogactwem dźwiękowym. Mając w swej kolekcji It Is Night stajecie się bogatsi w szlachetnym tego słowa znaczeniu.
___
Tekst 2005

Hidden Beauty (2006, self released)
Poprzedni materiał It Is Night zaostrzył apetyt na muzykę tworzoną przez Valinor. W końcu do moich rąk trafił promocyjny krążek z nowym materiałem zatytułowanym Hidden Beauty. Z jego osłuchaniem się miałem trochę czasu. I nie ukrywam, że był to czas sporej walki z przekonywaniem się i tłumaczeniem sobie samemu, że tak naprawdę nic się nie stało. Niestety coś jest jednak na rzeczy, bo za każdym razem kiedy play z Hidden Beauty już po pierwszej minucie pojawia się zniesmaczenie i pytanie Co to jest do cholery?!. Konkretnie chodzi o wokal. Zresztą sama muzyka też jakby uległa przereformowaniu. W połączeniu mamy jednak jakby nastąpiło zderzenie dwóch gatunków. Spotkałem się swego czasu z czymś takim u niejakich Children Of Bodom i szybko przestałem interesować się nimi. Do rzeczy jednak. Heavy power metalowa muzyka ozdobiona została wokalnym skrzekiem rodem z płyt black metalowych hord. Z pewnością, mając tu choćby w pamięci wspomniany Children Of Bodom znajdą się chętni by z Hidden Beauty zapoznać się w całej okazałości. Nie trzeba też zbytnio filozofować by zauważyć, że ten materiał ma spory potencjał koncertowy. Trzeba podkreślić, że nie mało tu energii, która wyciśnie ze słuchaczy sporo potu. Warto by więc pogratulować Valinor naprawdę pełnej mocy płyty. Tylko czy po bardzo dobrym, pełnych przepychu aranżacyjnego It Is Night zespół nie poczynił kroku w tył? Trudna odpowiedź, w momencie kiedy nowy materiał słucha się równie ciekawie, choć nie ukrywam, że nie potrzeba mu już poświęcać tyle uwagi, ot po prostu jest to płyta na inną okazję. Z poprzedniczką można przysiąść, a przy najnowszej pomachać głową, a i nie jeden młynek da się przy niej ukręcić. Nawet tytułowa kompozycja instrumentalna wydaje się znacznie prostszą w swej formie. Valinor nabrał jadu, żaru i ognia co pozwoliło mu znacznie przyśpieszyć w stosunku do It Is Night. Wyszedł na prostą, na otwartą przestrzeń i pędzi przed siebie. Jak na razie z górki. Oby jedna nie okazało się, że jest to droga na samo dno. Apetyt zaspokojony jedynie połowiczo. Kolejna kęs będzie musiał wynagrodzić ten niedostatek lub zostanie wypluty. Czego nie życzę, ale po Hidden Beauty pojawiły się obawy, że tak może być. Tym razem dokonano tego za sprawą łączenia składników, które jakoś nijak mają się do siebie. Póki co trzeba z tym żyć, szkoda.
___
Tekst z 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz