Coma

Pierwsze Wyjście Z Mroku (2004, BMG Poland)

Grupa Coma właśnie (czerwiec 2006) wydała swoją drugą płytę.
Tymczasem ich debiut to najdłużej słuchana przeze mnie płyta, której recenzję odwlekałem w nieskończoność. Nie znając jeszcze Zaprzeczenia Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków postanowiłem w końcu przysiąść i napisać coś na temat Pierwszego Wyjścia Z Mroku.

Skąd wziął się fenomen tego zespołu? Jeśli o mnie chodzi to usłyszałem ich po raz pierwszy w Trójkowym Ekspresie. Głos Piotra Roguckiego zapisuje się na zawsze w pamięci. Kolejny utwór gdzieś tam w eterze i od razu wiadomo, że to ten zespół. Istotną rzeczą jest też, że zespół zaproponował muzykę opartą na gitarowych riffach, mocną, rockową, ale nie pozbawioną przebojowości.

Nie przypomnę już sobie, który utwór słyszałem jako pierwszy, ale mocno wrył się w mój umysł. Widać nie tylko mnie to spotkało. Zespół, debiutant zapełnia kluby, staje się jedną z największych atrakcji letnich festiwali, czy juwenalii w całej Polsce. Odpowiedzi na postawione powyżej pytanie szukać należy więc w muzyce, a dokładnie na debiutanckim CD.

Spora rozbieżność stylistyczna to pierwszy wniosek po wysłuchaniu całej płyty. Przeważa wpływy muzyki z Seatle, spod znaku choćby Alice In Chains, czy Pearl Jam. Grunge odcisnął na debiutanckiej płycie największe piętno. Jest to jednak punkt wyjścia, który zespół zaczerpnął dla rozwinięcia własnej formy. Riff z Czasu Globalnej Niepogody to już wręcz rageagainstthemachinowa szkoła.

W pewnym okresie słuchania tej płyty określałem Comę następcami lub nawet spadkobiercami Kazik Na Żywo. Podobna energia, podejście do tworzenia. Różnią się oczywiście teksty Piotra Roguckiego. Nie przeważa publicystyka a'la Kazik Staszewski, jest sporo poetyckich metafor. Zdarzają się jednak również bezpośrednie słowa, choćby w Skaczemy, czy ekspresyjnym Nie Wierze Skurwysynom.

Sposób w jaki śpiewa Piotr również przywołują skojarzenia ze sceną Seatle. Jego barwa głosu, co już drugi raz podkreślam, jest jednak jedyna w swoim rodzaju, natychmiast rozpoznawalna i niewątpliwie nadaje także charakteru muzyce Comy. Dodajmy muzyce wciągającej, momentami wywołującej ciarki na plecach, pełnej bólu, ale zarazem życiowej energii, która sprawia, że chce się do tej płyty wrócić po raz kolejny.

Jak widać nie ma łatwej odpowiedzi, tak jak niejednoznaczna jest płyta Pierwsze Wyjście Z Mroku. Jeszcze bez określenia własnego kierunku, ale już ze sporą dawką mocy, która udzieliła się nie małej liczbie słuchaczy. Coma zna przepis na to by bez nadstawiania się przyciągnąć do siebie jak najwięcej ludzi. Dobry początek i ciągle zwyżkowe notowania za sprawą występów na żywo. Może nie do końca dopracowany, ale na pewno jeden z ważniejszych debiutów na polskiej scenie w ostatnich latach.

Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków (2006, BMG Poland)

Coma to najszybszy zespół w polskim biznesie muzycznym. Osiągnął wiele i to przede wszystkim za sprawą swojej twórczości, a nie speców od marketingu. Udało im się wypełnić lukę jaka była między przytupańcami w stylu Happysad, a twórczością o mocniejszym wydźwięku rockowym. Ot, takie męskie O.N.A.

Druga płyta Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków nie wnosi wielu zmian jeśli chodzi o stronę muzyczną. Jest konsekwentnym rozwinięciem tego co znalazło się na debiutanckim krążku. Mamy więc echa brzmień wywodzących się z Seatle, nie brakuje też riffów opartych na patentach Toma Morello. Ciekawostką może być solo gitarowe w Ostrości Na Nieskończoności, przypominający te wygrywane przez gitarowe trio Iron Maiden. Jej uniwersalizm nie męczy z płyty i doskonale sprawdza się na koncertach.

Rzetelne rockowe dźwięki, które wciągają do zabawy, ale nie męczą przy tym zbytnio uszu. Tak grających zespołów jest wiele, jednak tylko Coma ma obecnie to coś co sprawia, że jest skazana na sukces. Mowa tu o Piotrek Rogucki, jego charakterystycznym, rozpoznawalnym głosie i co najważniejsze śpiewanych tekstach, których sens odkryć musi każdy z osobna.

Własne interpretacje tych słów, dopisywanie do nich własnego znaczeń to ich wielka siła. I tu tkwi sedno sukcesu tego zespołu. Coma nie musi zapętlić się rytmicznie, podkręcać wzmacniacze, czy narzucać jak najszybsze tempo. Wówczas nie była by sobą. Cała czwórka gra tak jak potrafi, a robi to na poziomie na tyle dobrym, że słucha się tego z przyjemnością.

Nie można mieć pretensji, że zgodnie z tezą inżyniera Mamonia grają tak jak rockowa masowa publiczność lubi, bo Coma to obok Kult, Hey, czy Myslovitz zespół z przekazem, a że jest on najbardziej aktualny i odpowiedni do obecnego czasu, to tylko się cieszyć.
___
Tekst z 2006;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz