Metallica cz.2

St.Anger

Kiedy w tym roku na rynku ukazała się najnowsza płyta Voivod, nie potrafiłem pojąć stwierdzeń recenzentów typu poprzeczka wysoko zawieszona, czy piłeczka po stronie Metalliki. Przypomnę, że to właśnie z Voivod (choć nie tylko) Jason Newsted, ex-basista Metalliki, nagrywa i występuje. Czy ten fakt jednak był wystarczający aby porównywać płyty tych grup? Może za czasów ...And Justice For All, ale lata '90te to bez wątpienia dwa różne zespoły. Przychodzi więc czerwiec 2003, do rąk mych trafia St.Anger, pierwsze przesłuchania i dociera do mnie, że te porównania miały jednak swój sens. Kto jednak o tym wcześniej wiedział?

Frantic z marszowym rytmem werbla, no dobra to dopiero początek. Pamiętacie Fuel? Też było z kopem. James wykrzykuje kolejne linijki tekstu, by w końcu cała ta machina zmian temp zwolniła w refrenie.
St. Anger zaczyna gitara, dołączają się bębny, wszystko nabiera rozpędu, by dojść do niespotykanej jak na ten zespół ekstremy i... zwolnienie, głoś Jamesa można by rzec jak za dawnych lat. Nie na długo. Tym razem szybkie tempo w refrenie, po chwili wszystko od początku...

Some kind Of Monster z początku w zasadzie niczym nie różniący się od dwóch pierwszych utworów. Tym razem mamy przewodnią gitarę z wyróżniającym się brzemieniem. Co do Jamesa to nie mogę pozbyć się wrażenia iż gość... rapuje? Refren skrócony do kilku linijek powtarzanych kilkukrotnie We The People/ Are We The People? by po chwili dodać jeszcze Some Kind Of Monster/ The Monster Lives...

Dirty Window zaczyna Lars, wchodzą gitary i zaraz po nich wokal. Szybkie tempo i niezbyt wiele na wytchnienie Projector/ Protector/ Rejector... trudno się powstrzymać i nie krzyczeć wraz z Jamesem.
Invisible Kid przypomina mi stare dokonania grupy. Creeping Death? Coś jakby w tym stylu. James bardziej melodyjny niż do tej pory. W zasadzie tylko brzmienie przypisuje ten utwór do tej płyty. Open Your heart/ I'm Beating Right here/ Open Your Mind/ I'm Being Right, Right Now (!!!)
My World to sztuka przez wielki s. Nie wielu potrafi w taki sposób rozpocząć utwór aby słuchacz z taką ciekawością czekał dalszego ciągu. Przez chwile powiało Panterą. Zmiene barwy gósu jamesa, hardcorowe wręcz tempa, werbel...

Shoot Me Again z urywanymi riffami. Obok ciekawej zagrywki na bębnach na plan pierwszy wysuwa się wokal. Ta płyta może sprawiać wrażenie chaosu, ale jedno jest pewne - James nie zapomniał co to melodia, a jego głos znów przypomina o sobie w całej krasie.

Sweet Amber ballada? Nie! Cichnie spokojna gitara i jazdy bez wytchnienia ciąg dalszy. Czy ktoś protestuje? Pewnie chłopcy mają wiele litości w sobie, ale w tym przypadku nie ufał bym im za bardzo.

The Unnamed Feeling przester, a potem słyszany podwójnie wokal. Zdecydowane zwolnienie tempa. Krótkie riffy, ciężko lecz raczej tak jakby walec po Was przejechał.

Purify zaczyna gitara, by po chwili wraz z bębnami znów nasunąć skojarzenia z Panterą, Biohazard... Oczywiście ani się obejrzycie, a będzie to już za Wami. Kolejne zmiany rytmu, przypomina się Meshuggah, chyba najlepiej podsumować ten utwór jak kwintesencja tego co ciężkim rocku zosało powiedziane w latach '90tych, taka pigułka w sosie metallikowskim.

All Within My Hands, jeśli jesteście w tym miejscu płyty słuchając jej od początku, to macie szczęście być znów zaskoczeni paleta temp, rytmów, riffów, brzmień. To co się dzieje w tym jednym utworze u nie jednej grupy nie wydarzy się na całej płycie. Brak ulgi, ze to koniec tego przeszło półtora godzinnego maratonu muzycznego. Finał będący preludium do kolejnego naciśnięcia przycisku Play.

Tyle, w wielkim skrócie. Płyta St. Anger to labirynt, pełen niespodzianek, zakrętów. Intrygować może już samo brzmienie.

O Larsie mówi się, ze to nie najlepszy bębniarz. jednego jednak nie można mu zarzucić - braku zaangażowania. Jeśli nie ma ciekawego pomysłu (co nie znaczy, że żadnego) na zagrywkę, przejście itp. wówczas wymyśla ciekawe brzmienie dajmy na to werbla. Potrafi w ten sposób przyciągnąć uwagę do tego stopnia iż reszta schodzi na dalszy plan.

Brzmienie gitary przybrudzone, mięsiste, mocno kopiące. Można tęsknić za solówkami, ale na dzień dzisiejszy nie wiem gdzie można byłoby je umieścić, a to głównie za sprawą zmiany temp.
Może to co napiszę na koniec zapała na herezje, ale wracając do porównań na linii Metallica - Voivod, Ci pierwsi stali się bardziej voviodowscy niż Kanadyjczycy na ich ostatniej płycie Voivod (absolutnie nic nie umniejszając tej znakomitej skąd ino płycie!). Od pierwszego przesłuchania stawiam sobie pytanie czy płyta ta zwróciła by na siebie uwagę gdyby została nagrana przez zespół o innej nazwie. Nazwa robi swoje. i dobrze. Wielu się skusi, nie wielu wytrzyma. I dobrze. Skoro do dziś nie przekonują Was takie zespoły jak Voivod, Meshuggah zacznijcie od St. Anger Metalliki. Reszta przyjdzie z czasem. on przyniesie Wam wiele niezapomnianych muzycznych wrażeń. Warto zdobyć się na odwagę.
___
Tekst z 2003

Metallica: Some Kind of Monster

Iron Maiden wprowadziło swego czasu akcje na rynek papierów wartościowych. Chyba wówczas uświadomiłem sobie, że zespół pokroju Żelaznej Dziewicy, czy właśnie Metallica to już nie tylko tych paru kolesi na scenie. To firma, instytucja. Bez obaw nie spędza mi to snu z oczu. Liczy się przede wszystkim to co osiągnięte zostaje w studio, coś za co płacę, przynoszę do domu i chce żeby było najlepsze. Kto uważnie śledzi karierę największego zespołu metalowego wszech czasów ten wie, że okres nagrywania płyty St. Anger nie był łatwym okresem. Wszelkie złudzenia rozwiewa film Metallica: Some Kind of Monster.

A jednak zespół to tych czterech kolesi. Bez braterstwa, wzajemnego zrozumienia i wsparcia nie byłoby płyt, koncertów. Można trzasnąć drzwiami, ale nie sposób od tak powiedzieć koniec. I chwała im za to! Za to, że spotkali się z nami w Warszawie w 2003 roku, że zagrali w Chorzowie w 2004 roku, że są.

Zespół to nie firma. Przynoszą dochody, ale przede wszystkim przynoszą radość i chęć do kolejnego jutra. Nie rozumiesz tego? Widać wiele straciłeś, śmiejąc się i krytykując największy zespół wszech czasów.
___
Tekst z 2005

Death Magnetic

Jest taka biała trumienka* do kupienia w dobrych salonach muzycznych (i w Internecie oczywiście). Widziałem ją, nawet trzymałem w rękach, do środka nie zajrzałem. Nie wiem jak wygląda wieko od spodu, ale powinno być całe podrapane, tak jakby ktoś rozpaczliwie próbował je otworzyć.

Dlaczego? Właściciel* tego cacka wrócił do łask wielu, którzy twierdzili, że dawno już umarł i pogrzebany został. Tymczasem zmartwychwstał wpompowując w siebie nowe życie. Sprawcą tej reanimacji jest znany wskrzesiciel*, który swym zmysłem i instynktem kształtuje formy, które później zadawalają miliony. Talent to wielki, nietani i z tego też powodu pracuje z najlepszymi. I tym razem efekt jego współpracy z artystą największego formatu okazał się zadowalający.

Świat wykupuje co do ostatniego miejsca wejściówki by zobaczyć i usłyszeć na żywo klasyki. Przyzwyczajony do melodii od lat ma trudności z przyswojeniem czegoś nowego, ciężko uznać mu to za równie dobre. Więc lepiej to zakopać i więcej o tym nie słyszeć. Choć tegoroczne dzieło zamknięto w trumnie, nie zdążono złożyć go w grobie. Biel nie została skalana ani ziemią, ani gliną. Kto słyszał ten przyjął do wiadomości, że o to światu dano kolejną scaloną w mocną całość część dźwiękowej historii. I znów na scenach przechadzają się bohaterowie zbierający owacje, brawa rozentuzjazmowanych tłumów. Nigdy nie odeszli, nigdy nie stracili swojego zapału. Są, żyją i mają się świetnie.

Dlaczego tak dobrze poszło? To nie tylko sprawka znakomitych (najlepszych?) solówek w ich karierze. Zawartość białej trumny to miks z całej ich wcześniejszej kariery. Charakterystyczne melodie, riffy, zagrywki, wstępy. Wszystko to czym sławią się od lat dziś dają na tacy (w formie CD) tym starym, którzy znają ich twórczość lepiej niż pacierz i tym młodym, których znajomość Czterech Jeźdźców zaczęli od ostatnich dokonań.

W świetle kryzysu twórczego ostatnich lat tych większych i mniejszych znakomitości muzycznych są szanse na krążki, za których zawartość płacąc nie otrzymujemy jednego lub dwóch hitów z domieszką pozostałych wypełniacz. Są jeszcze płyty całe, silne i zwarte. Rzadka to przypadłość, ale cieszyć się z niej należy. Rok 2008 muzycznym rokiem białej trumny. Czyli bez zmian.
___
Tekst z 2008,
*-specjalne wydanie Death Magnetic
**-Metallica
***-Rick Rubin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz